12.06.2013

Rozdział Dziesiąty (FINAŁ)

Znacie to uczucie, kiedy boicie się czegoś, co musicie zrobić? Nie ma odwrotu, a was zjada trema i strach paraliżuje całe ciało?To tak, kiedy miałam śpiewać piosenkę na zakończenie szkolnego przedstawienia, będąc w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Wtedy jak i do tej pory nie myślałam, że może być coś bardziej przerażającego niż wzrok całej sali wpatrzony w ciebie. Dziś przekonałam się, że to była błahostka w porównaniu do tego, co działo się teraz. Stałam na środku ciemnej hali, w której bawiłam się jako małe dziecko i czułam, że to nie przypadek, iż akurat to miejsce zostało wybrane na "wymianę". Przełknęłam ślinę i zaczęłam się nerwowo rozglądać po pustym pomieszczeniu. Trwała tutaj cisza, która wcale nie sprzyjała temu wszystkiemu. 
Ściągnęłam z głowy ciemny kaptur i przeczesałam dłonią rozczochrane włosy. Podskoczyłam słysząc jakieś przytłumione łkanie i zaczęłam się szybko rozglądać, ale nie mogłam nikogo dostrzec. Moje serce kruszyło się z każdą kolejną sekundą, słysząc te odgłosy. Nie miałam wątpliwości - to była Ashley. Zaczęłam iść na lewo, a kiedy przeszłam przez wielkie wejście zakryte plastikowymi pasami, zobaczyłam dziewczynę przywiązaną do krzesła. Usta miała zamknięte taśmą klejącą i wierciła się, chcąc uciec. Poczułam łzy spływające po moich policzkach. Szybko rzuciłam się w jej kierunku i zaczęłam odwiązywać ręce. Cholera, te węzły były nie do rozwiązania. Po chwili poddałam się i szybkim ruchem uwolniłam jej usta. Ashley krótko pisnęła, ale szybko się opanowała.
- Idź stąd, szybko! - zaczęła szeptać energicznie, ale ja nie chciałam tego słuchać. Nie miałam zamiaru jej tutaj zostawiać. - Oni cie zabiją, kretynko! - warknęła, kiedy zabrałam się ponownie za rozwiązywanie jej rąk.
- Sama jesteś kretynką, myśląc, że cię tu zostawię. Oszalałaś?! - syknęłam nie przerywając swojego zajęcia. 
- Dostaną to czego chcą i nawet nie obejrzysz się, kiedy obie będziemy dziesięć stóp pod ziemią! - oznajmiła. Miałam świadomość tego, ale wiedziałam także, że zrobię wszystko, aby temu zapobiec. 
- Zamknij się i zacznij ze mną kuźwa współpracować! - szepnęłam zirytowana. - Poruszaj dłońmi. -rozkazałam, co blondynka od razu wykonała, dzięki czemu udało nam się nieco poluźnić ucisk. Uchyliłam usta, widząc zadrapania na jej dłoniach. W niektórych miejscach można było także dostrzec ślady krwi, ale rozcięć nie widziałam. Zaczęłam delikatniej manewrować dłońmi, aby nie sprawić jej jeszcze większego bólu. Już prawie udało mi się rozwiązać supeł, kiedy poczułam broń przyłożoną do mojej skroni. Zaczerpnęłam powietrza, ale nic się nie odezwałam. Nawet nie spojrzałam za siebie, tylko wstałam powoli z zamkniętymi oczami. 
- No proszę, proszę. Jednak się zjawiłaś. Odważna z ciebie dziewczynka. - zaśmiał się, przykładając usta do mojego ucha, co wywołało u mnie odruch wymiotny. 
- Zostaw ją! - krzyknęła blondynka, która chyba dopiero teraz zauważyła, co się dzieje. Patrzyłam na nią załzawionymi oczami, ale uśmiechnęłam się lekko. Chciałam, aby uwierzyła, że jeszcze nic nie jest przegrane, choć teraz sama nie byłam tego pewna. 
- Zamknij się! - warknął, a w tym samym czasie z kątów pomieszczenia wyszło czterech mężczyzn. Na oko mieli około dwadzieścia pięć lat i byli bardzo wysocy, a także niezwykle umięśnieni. Teraz wiedziałam, że sprawa nie będzie prosta. Nigdzie jednak nie zauważyłam Justina, na którego myśl poczułam ból w brzuchu. - Masz to, o co prosiłem? - szepnął, a ja tylko wolno pokiwałam głową. 
Popchnął mnie na tyle mocno, że gdyby nie jego wspólnik, który mnie chwycił - upadłabym na ziemię. "Łysol" złapał mnie za ramiona i odwrócił tyłem do siebie. Drugi natomiast podszedł i miał właśnie sięgnąć do kieszeni mojej bluzy, przez co zapaliła mi się czerwona kontrolka. Gdyby dowiedzieli się, że wzięłam ze sobą broń, nie byłoby wcale lepiej, niż jest. 
- Sama wam ją dam! - krzyknęłam szybko, przez co zatrzymał się w bezruchu i przerzucił wzrok na swojego szefa. Który chwilę się zastanawiał, ale po chwili skinął głową.
- Proszę. - wskazał na mnie dłonią, dzięki czemu zostałam uwolniona z żelaznego uścisku. Spojrzałam na Ashley, która cicho szlochała, siedząc na krześle ze spuszczoną głową. Jej twarz zasłaniały gęste włosy, cała się trzęsła. - No kurwa wyciągaj to! - warknął, czym wyrwał mnie z zamyślenia. 
Wolnym ruchem sięgnęłam do odpowiedniej kieszeni, z której wyciągnęłam srebrną płytę. Zrobiłam krok w przód i podałam ją mężczyźnie, który natomiast był o wiele starszy niż reszta. Wyciągnął ją z opakowania i zaczął dokładnie oglądać, po czym uśmiechnął się i schował do wewnętrznej kieszeni marynarki. 
- Teraz wypuście Ashley i dajcie nam spokój! - syknęłam, nie minęło nawet pięć sekund, kiedy wszyscy razem zaczęli się śmiać. Blondynka podniosła wzrok i zaczęła się powoli wiercić. Domyśliłam się, że próbuje uwolnić swoje dłonie z węzłów. 
- Jesteś bardzo naiwna, Miley. -mruknął po chwili, poprawiając czarny kapelusz, przez który wyglądał jak człowiek mafii. Chociaż możliwe, że właśnie nim był. 
- Mieliśmy umowę... - wiedziałam, że to i tak nic nie pomoże, ale próbowałam grać na czas. Cały czas miałam nadzieję, że coś mi wpadnie do głowy. Niestety teraz panowała tam taka pustka, że nie wiedziałam nawet, co mówić. 
- Ty naprawdę uważasz, że po tym wszystkim ja po prostu was wypuszczę i sobie pójdę? - patrzył na mnie jak na idiotkę. Wzruszyłam ramionami.
- Sądziłam, że takie szumowiny jak ty mają choć trochę honoru, cóż... Musiałam się pomylić. - powiedziałam półgłosem, patrząc na niego i mrużąc oczy. Moje słowa chyba nieco go zdenerwowały, czego próbował nie okazywać, jednak ja widziałam, że go uraziłam. 
- Szumowina, mówisz? - odezwał się po chwili, a ja przełknęłam głośno ślinę. - Więc dobrze, będę szumowiną. - dodał i w tej samej chwili zostałam mocno szarpnięta w tył. Zaczęłam się wiercić, ale na marne. Niech szlag trafi to, że dziewczyny są przeważnie słabsze. 
Starszy mężczyzna jakby nigdy nic wyciągnął z marynarki nóż i zaczął się z nim kierować w moją stronę. Poczułam, jak moje nogi robią się jak z waty, ale próbowałam zachować opanowany wyraz twarzy. Przymknęłam oczy i oddychałam powoli, zaczerpując powietrza z każdym jego krokiem. 
- Nie, stop! - wrzasnęła Ashley i odskoczyła z krzesła prosto na mężczyznę w kapeluszu. Serce podskoczyło mi do gardła, kiedy widziałam, jak się z nim siłuje. Objęła go wokół szyi, a on próbował ją zrzucić.
- No co tak stoicie, skurwysyny!? Zdejmijcie tą szmatę ze mnie! - warknął, na co dwójka brunetów zerwała się z miejsca i podbiegła do swojego szefa. Ashley jednego kopnęła prosto w twarz, przez co upadł na ziemię i przez chwilę nie wstawał, trzymając się za nos. Pewnie mu go właśnie złamała. Drugi natomiast chwycił Ashley pod pachy i podniósł, łapiąc w taki sam uścisk, w którym byłam właśnie trzymana. Blondynka zaczęła się wiercić, ale poddała się po chwili. 
- To co robimy szefie? - spytał brunet, któremu złamano nos. Po jego ustach nadal spływała krew, a on tylko co chwilę ją wycierał. 
- Miałem zamiar zabić je bezboleśnie, ale teraz się nad tym poważnie zastanawiam. - mruknął, po czym przyłożył do gardła blondynki nóż i zrobił nacięcie, z którego od razu wypłynęła czerwona ciecz. 
- Przepraszam! - odezwałam się szybko, próbując wyrwać. Nie chciałam na to patrzyć. 
- Cicho siedź! - upomniał mnie mężczyzna, który mnie trzymał. Natomiast ten w kapeluszu nachylił się na Ashley i zaczął coś szeptać do jej ucha, w tym samym czasie szybko wbił nóż w jej udo. Poczułam, jak robi mi się słabo, ale nie mogłam zemdleć. Jak najmocniej się dało nadepnęłam na stopę tego, który mnie trzymał i wykorzystując chwilę bólu wyrwałam się z jego uścisku. Odskoczyłam na bok i wyciągnęłam z kieszeni broń, którą celowałam w każdego po kolei. Wolno ją odbezpieczyłam, zerkając nerwowo na Ashley, która zsunęła się z krzesła i upadła na ziemię. Wokół niej szybko tworzyła się kałuża krwi. Nie chciałam nawet myśleć, jaki to musiał być ból.
- Zostawcie nas! - krzyknęłam, przenosząc wzrok na kolesia w kapeluszu, którego chytry uśmiech kompletnie zbił mnie z tropu. 
- Nie odważysz się. - szepnął, ukazując rząd pożółkniętych zębów, z których jeden miał barwę złota. Mocniej zacisnęłam palce na spuście, czym chciałam pokazać, że nie boję się pozbawić życia któregokolwiek z nich. - Jesteś tylko niewinną dziewczyną, która niepotrzebnie wpakowała się w coś takiego, a teraz będzie musiała za to zapłacić. - oznajmił powoli, po czym złapał Ashley za włosy i przyłożył do jej głowy broń. Zacisnęłam usta, widząc jego spokojny wyraz twarzy. - A teraz odłóż tą zabaweczkę, dziecko. - wskazał na podłogę pode mną. Chwilę się wahałam, ale po chwili pokręciłam przecząco głową. 
- Nie, dajcie nam spokój. - powiedziałam stanowczo, na co on zmarszczył czoło.
- Jesteś uparta, wiesz? - syknął, mocniej szarpiąc Ashley.
- Puść ją! - krzyknęłam, przerzucając celownik prosto na jego głowę. Nie wiedziałam, czy będę w stanie to zrobić. Miałam nadzieję, że za chwilę powiedzą, że to jakiś żart. Spojrzałam na zakrwawioną nogę swojej przyjaciółki i bezgłośnie ją za to wszystko przeprosiłam, na co skinęła głową. 
- Nie będę kurwa dwa razy powtarzał! Odłóż to gówno, bo zabiję ją jak psa! Rozumiesz! - wrzasnął, po czym kopnął w jej ranę, przez co wydała głośny jęk. To naprawdę było dla mnie za wiele. Nie chciałam widzieć, jak cierpi. Powoli roztrzęsionymi dłońmi odłożyłam pistolet na ziemię, po czym lekko go kopnęłam, przez co wpadł w posiadanie jednego z mężczyzn.
W momencie, w którym jeden z nich zaczął iść w moją stronę, do magazynu wbiegło parudziesięciu mężczyzn w ciemnych strojach i z bronią. Nie wiedziałam, co się dzieje, dopóki nie zobaczyłam na ich plecach napisu "POLICJA". Nie umiem opisać, tego co poczułam teraz. Wszyscy od razu zostali przygwożdżeni do ziemi i skuci w kajdanki. Ja natomiast bez chwili wahania podbiegłam do przyjaciółki i objęłam ją jak najmocniej, uważając oczywiście na udo. Ona także zacisnęła się wokół mojej talii i obie jak na zawołanie zaczęłyśmy głośno płakać.
- Przepraszam, tak bardzo cię przepraszam. - łkałam, a moje policzki były już całe mokre od łez. Nie patrzyłam co się dzieje za nami. Słyszałam tylko przekleństwa i pośpieszanie policjantów. 
- Miley Cyrus i Ashley Tisdale? - odwróciłam się i ujrzałam policjanta z sporym wąsem i brązowymi włosami. Skinęłam głową, a on pomógł mi wstać. Natomiast w tym samym czasie do Ashley podbiegło trzech lekarzy, wsadzili ją na nosze i wynieśli z budynku. Chciałam za nią iść, ale mężczyzna złapał mnie za nadgarstek. - Nazywam się Patrick Johnson. 
- Miło mi. - odpowiedziałam łamiącym się głosem i otarłam mokre policzki.
- Bardzo mi przykro z powodu tego całego zajścia. - położył mi rękę na ramieniu w znak współczucia, a ja uśmiechnęłam się tylko lekko.
- Zupełnie niepotrzebnie, przecież to nie pana wina. - oznajmiłam, na co kiwnął głową.
- Chciałbym, abyś zeznawała w tej całej sprawie. Mogłabyś przyjść w najbliższym czasie na komendę policji? Możesz zeznawać także teraz, jednak uważam, że jesteś w zbyt wielkim szoku. Twoje zeznania mogą nam także pomóc w sprawie pana Justina Biebera. - moje ciało na samą myśl o nim przeszedł dreszcz. Do oczu napłynęły mi łzy, które na szczęście udało mi się powstrzymać. 
- To jest konieczne? - spytałam, mając nadzieję na negatywną odpowiedź. 
- Nie, ale potrzebne. - zmarszczył czoło. 
- Więc wolałabym odmówić i jak najszybciej zapomnieć o tej całej sprawie. - poinformowałam, po czym odwróciłam się i wolnym krokiem odeszłam. 
Szłam ze spuszczoną głową. Wokół słyszałam krzyki policjantów mocujących się z resztą gangu, a także dźwięki radiowozów oraz karetek. Próbowałam znaleźć Ashley, ale nigdzie jej nie widziałam. Wszystko było jakieś takie niewyraźne, a ja sama czułam się dziwnie. Nie myślałam, że coś takiego kiedykolwiek mnie spotka i nie miałam ochoty przechodzić przez to nigdy więcej.
Zauważyłam czerwone conversy, które miała dzisiaj na sobie Ashley, więc podbiegłam do jednej z karetek i na szczęście znalazłam w niej moją przyjaciółkę.
- Miley! - podniosła się, kiedy mnie zauważyła, ale jeden z lekarzy kazał jej się położyć. Podeszłam do niej, a widząc jej ranę na nodze, która przez rozerwane spodnie wyglądała jeszcze gorzej, zebrało mi się na płacz. - Nie płacz.... Już po wszystkim. - uśmiechnęła się pocieszająco, co w sumie trochę mi pomogło. Miała rację, to już koniec. 
- Mogę z nią jechać? - spytałam cicho lekarza, który szukał czegoś w ogromnej apteczce. 
- Jest pani kimś z rodziny? - spytał, przyglądając mi się od góry do dołu. 
- Nie, przyjaciółką. - odparłam całkiem szczerze, choć w głębi serca czułam się jak jej siostra. 
- Więc nie może pani się z nami zabrać, ale za chwilę zabieramy pani przyjaciółkę do najbliższego szpitala, więc może pani tam już jechać. - oznajmił. - Przepraszam. - wyminął mnie i zagłębił się w rozmowę pomiędzy dwoma policjantami i jedną pielęgniarką. 
- Dam sobie radę. Jedź do domu, zobaczymy się rano, ok? - odezwała się blondynka, a na jej słowa szybko pokręciłam głową.
- Nie! Jadę do szpitala. - szybko zaprotestowałam.
- Miley... Naprawdę nie sądzę, aby to był dobry pomysł. Odpocznij, a zobaczymy się jutro, dobrze? Dali mi zadzwonić do Chrisa, za niedługo powinien tu być, zabierzesz się z nim. - rozkazała. Nigdy nie widziałam jej takiej stanowczej, więc będąc w lekkim szoku przystałam na jej propozycję, która wcale nią nie była. 
Patrzyłam jak zamykają drzwi karetki i odjeżdżają na włączonych sygnałach, natomiast sama zaczęłam szukać samochodu Chrisa. Mogłam wziąć telefon.
Po chwili bezsensownego błądzenia po tym całym placu, na którym cały czas trwało zamieszanie, postanowiłam wrócić do domu pieszo. Było mi już obojętne, bo czułam, że przez długi czas mało co będzie mogło mnie przestraszyć. Kucnęłam, aby zawiązać buta, który już prawie spadał mi z nogi, a kiedy podniosłam wzrok, zobaczyłam Justina. Widząc moją minę, przygryzł wargę i wyciągnął dłonie z kieszeni, w której do tej pory je trzymał. Wstałam i otrzepałam spodnie, chciałam zawrócić. Chociaż miałam ochotę się teraz w niego wtulić i znowu poczuć się bezpieczną nie umiałam. Kolejna porcja łez zaczęła spływać mi po policzkach, a niewidzialna gula wypełniała moje gardło. 
- Miley... - usłyszałam jego ochrypnięty, a jednak taki... miękki, czuły głos, który z moim imieniem brzmiał idealnie, przynajmniej dla mnie. Zatrzymałam się i zacisnęłam dłonie w piąstki. - Miley... powtórzył, a kiedy się odwróciłam, stał już przede mną. - Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? - spytał niepewnie.
- W porządku? W porządku? - powtarzałam, kręcąc z rezygnacją głową. - Nic nie jest w porządku! Ashley jest w szpitalu, obie mogłyśmy zginąć, a ty pytasz czy jest w porządku?! - krzyknęłam, popychając go. Nie chciałam czuć jego zapachu, nie chciałam go widzieć, ani z nim rozmawiać. 
- Przepraszam, uwierz mi, że nie chciałem, aby tak wyszło. Nie miałem na to wpływu. - spojrzałam w jego zaszklone oczy i w sumie prawie uwierzyłam, że dalej jest coś... coś co nas łączy. Ale po chwili domyśliłam się, że to ja chciałam, aby tak było, mocno tego chciałam. Jednak to co się stało było nie do odwrócenia. Czasu nie cofnę, a jemu....nigdy nie zaufam. 
- Dość. Nie chcę tego słuchać. Proszę cię, odejdź i daj mi spokój. - szepnęłam, spuszczając wzrok. Głos cały czas mi się łamał, a serce waliło jak szalone. 
- Nie potrafię, Miley. Zrozum, że ja... ja... - przerwał i dotknął kciukiem mojej brody, po czym podniósł mój wzrok na siebie. - Kocham cię. - szepnął, a ja poczułam w sobie takie ciepło. Coś jakby stado motyli wypuszczono podczas pokazu fajerwerków. Słone łzy kapały z mojej twarzy prosto na jego dłoń, którą nadal podtrzymywał moją szczękę. Nachylił się i delikatnym ruchem złączył nasze usta. Serce, oddech, wszystko stanęło, a wokół nas już nic nie było. Zamknęłam oczy i choć bardzo tego nie chciałam - przerwałam pocałunek. Zrobiłam krok w tył i spojrzałam na niego, ocierając usta.
- Cześć, Justin. - wyjąkałam i lekceważąc to, że po jego twarzy spłynęła łza, obeszłam go, po czym stanowczym krokiem odeszłam. Będąc pewną, że za mną nie idzie, odwróciłam się, aby spojrzeć na niego jeszcze raz. Nie możecie sobie wyobrazić, jakie to było dla mnie cholernie trudne. 
- Pan Justin Bieber? - do szatyna podszedł ten sam policjant, co jakiś czas temu w magazynie do mnie.
- Tak. - kiwnął głową, przecierając oczy. 
- Pójdzie pan ze mną. - powiedział stanowczo, po czym spiął jego dłonie kajdankami i odprowadził. Nie chciałam, aby trafił do więzienia. Nie wiedziałam, co zrobił, ale nie chciałam tego. Dalej do niego coś czułam...
"Kocham cię" - przeszło kolejny raz przez moją głowę.
- Miley, chodź. - zjawił się obok mnie Chris. Nie mógł przyjść wcześniej?! Bez słowa wtuliłam się w niego i weszłam razem z nim do czarnego audi. - Zawiozę cię do domu. - oznajmił i odpalił silnik, po czym odjechał. 
Zaczęło padać, a drobne krople deszczu spływały po szybie. Czułam się jak w jakimś kiepskim teledysku. Ja cała zapłakana, w drogim samochodzie podczas deszczu jadę w nocy po oświetlonym mieście. Nawet nie czułam, jaka jestem zimna i roztrzęsiona, dopóki ręka Chrisa nie spoczęła na moich splecionych dłoniach. - Wszystko będzie dobrze. - uśmiechnął się lekko. Niestety, ja nie mogłam odwzajemnić tego gestu. 

~~~~~TYDZIEŃ PÓŹNIEJ~~~~~~


Usiadłam na kanapie obok Ashley i położyłam między nami popcorn. Znów spojrzałam na jej nogę owiniętą bandażem, przez co moje ciało zesztywniało. 
- Miley, wszystko w porządku, naprawdę. - uśmiechnęła się i powtórzyła regułkę, której używała już kilkakrotnie. Skinęłam głową i włączyłam telewizor, na programie z całodobowymi wiadomościami. 
- Wreszcie zapadł wyrok na Justina Biebera, członka jednego z najniebezpieczniejszych nowojorkich gangów. - oznajmiła reporterka, przez co Ashley złapała pilot i miała przełączyć, ale szybko ją powstrzymałam. 
- Jest ok. - wymusiłam na sobie uśmiech.
- Gangster dostał wyrok dwóch lat, jako że nie udowodniono mu żadnych morderstw. Spędzi w więzieniu 24 miesiące za różne przekręty oraz kradzieże i pobicia. Sędzia złagodził jednak karę do półtora roku za to, że wydał on wszystkich swoich współpracowników. A teraz zapraszamy państwa na pogodę. - uśmiechem pożegnała widzów. Spuściłam wzrok i nie minęła sekunda, kiedy ramiona Ashley objęły mnie w silny uścisk. Uśmiechnęłam się, po czym przełączyłam na odpowiedni kanał, na którym leciał nasz ulubiony film. Jednak przez cały czas myślałam o tym wszystkim, a zwłaszcza o Justinie za kratami. Nie wiem czemu, ale miałam przeczucie, że to jeszcze nie koniec... 


c.d.n

_________________________________

MAMY KONIEC, MOI KOCHANI ;D

Tak, końcówkę spieprzyłam, ale w sumie rozdział
mi się podoba, nie jest taki zły :))

Skoro większość z Was (chyba nawet wszyscy)
chce czytać dalszą część, zamieszczę ją na tym samymblogu
w zakładce "Druga Część"
Wiem, że mojego bloga czyta na bank 15 osób, więc bardzo
cieszyłabym się, gdybym weszła i spotkała tyle komentarzy.
Większość z Was pisze blogi i wiecie ile znaczy komentarz,
nawet ten krytykujący:) 

Nie rozpisuję się, bo za niedługo znów coś napiszę.

Kocham Was <3





zapraszam oczywiście na 



i jeśli ktoś jeszcze nie obserwuje

TWITTERA 

to klik, bo tam właśnie informuję o 
nowych rozdziałach:)

Zapraszam też na nowo tłumaczone opowiadanie:)

http://we-never-knew-tlumaczenie.blogspot.com













15 komentarzy:

Belieber pisze...

Ten blog jest zajebisty ty jesteś zajebista <3 informuj mnie dalej na tym samym koncie co wcześniej dziękii :*** Kocham @WeraBiebah

sweetxpancake pisze...

te opowiadanie jest świeetne. <3 z niecierpliwością czekam na nn :D

Anonimowy pisze...

Zakończenie MEGA ♥ Trochę smutne .. :( Ale jest suuuper *-* Z niecierpliwością czekam na następną część i również będę czytać *__* Zapraszam do siebie : http://neverlet--yougo.blog.pl/ ♥♥♥

klaudusia pisze...

Cudny rozdział <3 Zakończenie troszkę smutne , ale cieszę się , że będzie druga część i czekam na nn <3

Anonimowy pisze...

mega! uwielbiam to opowiadanie, czekam na 2 część :)

Anonimowy pisze...

najlepsze!

belieberka pisze...

kocham cie dziewczyno no poprostu cie kocham

Anonimowy pisze...

jdhfsfshj genialny *o*
już się drugiej części nie moge doczekać :D

Anonimowy pisze...

jesteś genialna w tym co robisz, nigdy nie przestawaj :3
czekam na drugą część xd

Anonimowy pisze...

Świetnee..
Czekam ze zniecierpliwieniem na kolejną część opowiadania. ;)

Unknown pisze...

Super :) uwielbiam to czytać ;p

Anonimowy pisze...

Boże to koniec !? prosze błagam pisz więcej !!!

Anonimowy pisze...

świetny ..czekam na 2 część.:)

Anonimowy pisze...

ja się poryczalam a ty mówisz, że nie jest zły?! jest zajebisty ^_^

Anonimowy pisze...

UWIELBIAM <33!